Na co dzień spotykają nas rzeczy dobre i złe, w porządku dość przypadkowym i wg logiki nie do końca dla nas zrozumiałej. Czasami układa się pomyślnie, czasami zaś nieszczęścia galopują stadami. Jak się mocno uwziąć, to człowiek ma na to wpływ. Tak, ma. To wymaga trochę poświęcenia, trochę czasu, trochę wiedzy i trochę praktyki, ale można mieć na to wpływ. To się wtedy nazywa magią. Życzę sobie, żeby coś się stało i to się dzieje. Ale – jak wielokrotnie powtarza jedna znajoma – każde takie działanie stanowi zaburzenie Wyrd, sieci Losu. Naginając rzeczywistość w stronę, w którą nie miała być nagięta, wywołujemy reakcję, działanie zwrotne, koszt, karę, cenę za to, co chcemy. Czasami można tą cenę wyznaczyć z góry, już na etapie targowania się z Bogami – ja dam Wam to, Wy dajcie mi tamto. Ale trzeba wtedy dobrać ofiarę z odpowiednim wyczuciem, żeby nie dać Bogom za mało, bo się obrażą, kapryśne bestie. Jeśli natomiast nie ustalimy ceny, to generalnie możemy zacząć się bać, bo nie da się przewidzieć gdzie, co i w jakiej ilości Bogowie nam zabiorą w zamian za pobożne życzenie. Ja np. po wczorajszym życzeniu dzisiaj dowiedziałam się, że a) ojcu zepsuł się samochód, b) mamie pogorszył się gwałtownie stan jednej z chorób, na które cierpi, c) siostra dowiedziała się, że jej mąż od wielu lat jej nie kocha. Czy mam się za to obwiniać? Mogłabym, ale to jest tylko i wyłącznie kwestia mojego sumienia, czy wszystkie nieszczęścia spotykające moją rodzinę złożę na karb własnego egoizmu. Nikt mi nie powie, co jest ceną za co, bo nie ma jak tego zmierzyć, musiałabym z Freyą osobiście pogadać. Mam tylko nadzieję, że moja prośba nie była na tyle bezczelna, żeby miała kosztować kogoś życie albo coś równie cennego. Wysokość ceny zależy od tego, jak bardzo chcę nagiąć Wyrd. A czy pragnienie miłości jest aż tak bardzo wbrew porządkowi świata, żeby cena była aż tak wysoka? Czy naprawdę aż tak bardzo zaburzam nurt, prosząc o to? Aż tak bardzo mi to wg planu nie przysługuje?
Można by powiedzieć, że takie targowanie się z Bogami o spełnianie życzeń to jak układ z diabłem i że gdybym wierzyła w chrześcijańskiego Boga, to on w swoim miłosierdziu obdarowałby mnie szczęściem za free, bo przecież kocha swoje dzieci. No więc…. gówno prawda. Chrześcijański Bóg po pierwsze w sposób zupełnie autonomiczny podejmuje decyzje o tym, które z naszych życzeń są wg jego woli i tylko te realizuje, czyli często jest tak, że gorliwa modlitwa nie spełnia się, bo akurat tak się Bogu uwidziało. A po drugie system kar/cen też jest u niego zupełnie nielogiczny, często chrześcijanie cierpią bez powodu, bez nagrody, za którą cierpienie byłoby ceną. Ot tak, bo Bóg na przykład wymyślił sobie wystawić ich wiarę na próbę. Wystarczy spojrzeć na Hioba, Abrahama czy Jezusa. To ja już chyba wolę moich materialistycznych, interesownych, pogańskich Bogów, z którymi przynajmniej można się jasno dogadać. Oczywiście, że często próbują mnie oszukać, utrzeć nosa, ugrać na handlu więcej niżbym chciała im dać, ale to się wszystko mieści w twardej logice starego handlarza.